czwartek, 5 czerwca 2014

Samotność w praktyce. O stadności, cz. II


Witam serdecznie,
ostatnio pisałam o tym, że szczury kategorycznie potrzebują towarzystwa innych ogonków, gdyż samotność jest w ich przypadku zwyczajną krzywdą. Dziś pozwolę sobie przedstawić Wam Malinę. Będzie długo, ale mam nadzieję, że ciekawie :)

Malina jako roczna samica wylądowała u mnie po 7-godzinnej podróży pociągiem we wrześniu ubiegłego roku. Łączenie - wspólny wybieg na terenie neutralnym z Eleną i Etą - rozpoczęłam dopiero pod koniec lutego tego roku. Hipokryzja? Nie. Malina przez całe swoje życie była samotna, co odbiło się na jej psychice.


Nerwowe początki
Nie powiem: poprzedni domek ogólnie nie był domkiem złym. Otrzymałam szczura idealnie białego, dużego, zadbanego - wspaniałego! Niestety, domek popełnił ten błąd, że nie zadbał należycie o towarzystwo dla niej. Tak jak mnóstwo innych domków, które mają po jednym ogonie.
Malinek wylądował więc u nas. Przeżyła szok. W małym mieszkaniu stoją dwie klatki. Z jednej obserwuje ją czujnie Elena, zza której wygląda ciekawie Cik, w drugiej Perperuna i Lela przeskakują przez siebie nawzajem, by zobaczyć, kto to przyjechał. Nowa miała zamieszkać z nimi. Nieznany teren, do tego Perperuny były malutkie, miały niecałe 2 miesiące - idealna sytuacja do łączenia, wydawałoby się. Tymczasem łączenie skończyło się praktycznie natychmiast. Na wybiegu maluchy nawet nie zdążyły zauważyć napuszonej Maliny, która jak wielki, biały czołg biegła w ich stronę w zamiarach co najmniej złych - takiego startu nigdy nie widziałam u żadnej samicy (bojowe baby to moja specjalność...), a to przecież dzieci i miejsce dla niej zupełnie obce! Szczury rozdzielono od razu, nim do czegokolwiek doszło.

Następnego dnia zdałam sobie już całkowicie sprawę, kogo sprowadziłam do domu. Kolejność wybiegów: Elena i Eta, potem dzieciaki, później Malina. Z tym, że koło Maliny strach było siedzieć. Puszyła się niesamowicie, mrużyła oczy i fukała na sam zapach innych samic. Jej bieganie po łóżku przypominało szukanie celu - celu, który tak silnie pachnie, więc musi tu być. Trzeba go zniszczyć. Celem parokrotnie okazała się moja ręka, gdy dotykałam tego nowego "szczęścia" na wybiegu - jako albinos nie widzi, a skoro czuła ode mnie szczura, automatycznie stawałam się szczurem...

Trzy klatki w jednopokojowym mieszkaniu. Malinowa wcale nie była mała - normalna klatka na 4 samice, taką dysponowałam. Trzy półtoragodzinne wybiegi dziennie, ja wracałam z pracy o 18, a jeszcze zakupy, a lekarz, a weterynarz, a 5 milionów innych rzeczy skutkujących brakiem mózgu wieczorem. Szczurów nie obchodzi. Wypuść mnie babo! A że następnego dnia do pracy? Co tam praca, prawda? W ten sposób przez dwa miesiące.

Pozwolenie na start
Po odejściu z pracy (spokojnie, nie przez szczury) było nieco łatwiej z samą organizacją, ale wybiegi Maliny wysysały z człowieka energię. Ręka na złapanie zębami mogła zawsze liczyć, jak wyraźnie czuć było na przykład Eleną. Ba, Malina stawała pod balkonikiem Eleny (Poziomki miały zawsze otwartą klatkę i biegały sobie po doczepionych "balkonikach") i rzucała wyzywające fukania w jej stronę, na co Pani Caryca patrzyła na nią jak na idiotkę. Wykastrowanie białej panny nie pomogło. Ile potrzebowała czasu, by pogodzić się z faktem, że po tym łóżku też chodzą inne szczury i trzeba z tym żyć? Plus-minus 4 miesięcy. Na faktyczną próbę łączenia zdecydowałam się, gdy zauważyłam, że już na moje ręce, które czuć szczurami, nie reaguje puszeniem się i nerwami, i że w miarę normalnie spędza wybieg na łóżku, po którym chodził wcześniej inny szczur.

Perperuny wkrótce miały odjeżdżać do hodowli na krycia, więc łączenie z nimi nie miało sensu, ponadto nie obroniłyby się w razie napadu agresji. Elena i Eta to co innego. Pani Caryca zwłaszcza, bo zębów chętnie używała i miała bardzo silny charakter, więc może się nie udać, może dojść do niebezpiecznych zęboczynów - no ale trudno, lepszego stada nie było. No to jedziemy...

Zderzenie z cywilizacją
Wierzcie lub nie - widać, kiedy szczur żył sam przez długi czas. Jest mu trudniej nawiązać relację ze stadem i Malinowe nie jest pierwszym takim przypadkiem u mnie. Była spięta. Wprawdzie nie chciała już rzucać się na dziewczyny, ale była nieufna do granic możliwości i na pierwszym wybiegu, napuszona, trzymała się na dystans, obiegając je w odległości około pół metra. Gdy wreszcie zdecydowała się na kontakt, podeszła ostrożnie do jednej z nowych koleżanek i - tak po prostu - uderzyła ją zębami w pysk. Wobec braku ich reakcji już nieco pewniej podchodziła, ale raczej po to, by postraszyć i zademonstrować, że jest duża i silna. Serdecznie dziękowałam Elenie za to, że przy jej trudnym charakterze i braku chęci do patyczkowania się toleruje te zachowania - zupełnie, jakby rozumiała, że ma do czynienia z dzikusem, którego nie dotknęła szczurza cywilizacja. Raz jeden skoczyła na Malinę, gdy ta, po raz kolejny zresztą, podeszła do Ety i z pełną premedytacją pociągnęła ją mocno za futro (tak, szczury świetnie potrafią bronić się nawzajem). Trwało to chwilę, poleciało trochę futra, stały naprzeciwko siebie napuszone, złe, machając na siebie powoli łapkami - wymiana zdań. Po tej Malina odeszła na koniec stołu, ewidentnie przestraszona tym, że ktoś mógł na nią tak naskoczyć za takie zachowanie. Napuszyła się znów, wymachiwała ogonem z końca stołu, ale nie podeszła. "Koniec" - myślę, ale próbujemy dalej, wszak krew się nie polała. I chyba łomot od Eleny podziałał, bo panna zaczęła się powoli przełamywać. Puszyła się jeszcze na ich widok, ale tylko przez pierwsze kilka sekund. Coraz częściej podchodziła po to, by najpierw posiedzieć w pobliżu nich, później obok, wreszcie po raz pierwszy przytuliła się do Eleństwa.


Od lewej: Elena, Malina

Miałam zaczynać kolejny etap łączenia - mały transporter. Niestety, szczurze życie jest kruche - feralnego dnia znalazłam Elenę martwą. Chorowała na serce, ale to za wcześnie na taki zgon... Jednak między jednym wybuchem płaczu a drugim trzeba było pomyśleć o szczurach, które "osierociła" - Ecie, z którą mieszkała i która właśnie została sama, i Malinie, która całe życie mieszkała sama, a Elena wyprowadziła ją na prostą i dała nadzieję na stado pod swoim przywództwem.
Po dniu żałoby (tak już mam, że daję szczurom dzień lub dwa na oswojenie się z brakiem towarzysza) zaczęłam łączenie. Z Etą Malina miała słabszy kontakt, ale... wychodzę z założenia, że szczury są empatycznymi zwierzętami. I faktycznie, zacieśniły więzi. Szybko wylądowały razem w transporterze, potem w klatce.
Po ośmiu miesiącach pobytu u mnie i w wieku około roku i ośmiu miesięcy Malina zyskała swoje pierwsze, maleńkie stado - Cika.


Jak to u szczurów, spokój długo nie trwał. Dosłownie kilka dni po łączeniu Eta musiała wylądować na stole operacyjnym z powodu nawracającego ropomacicza. Miała guza przysadki, mogła nie przeżyć. Przeżyła i po 10 dniach wróciła do Maliny. Na kilka dni było w porządku. Później Ecie, nagle, w dramatycznym tempie zaczęły słabnąć tylne łapki - leki nie pomogły, Cik został sparaliżowany od bioder po ogon. Mieszkały dalej razem, choć nie stanowiły idealnie dobranej pary - inwalidka nie mogła dotrzymać zawsze towarzystwa Malinie, Malina dla szczura "bez nóg" była zbyt gwałtowna. Lepszej opcji jednak nie było. Na szczęście, albinoska schodziła na dół klatki do Ety i iskała ją i dbała, jak tylko umiała - choć umiała stosunkowo niewiele.
Wkrótce pojawili się nowi wrogowie na horyzoncie, z którymi nie byliśmy już w stanie walczyć: Etę nagle silnie zaatakowały płuca, serce i układ moczowy. Odeszła we wtorek, w tym tygodniu. Malina, po miesiącu, znów została sama.

Epilog
Bez przekonania zaczęłam kolejne łączenie - tym razem Maliny ze stadem Perperuny. Młodym, wesołym, zgranym. Pamiętam problemy podczas jej pierwszych łączeń, jak bez namysłu atakowała najpierw maluszki, potem puszyła się i fukała na wszystko, co pachniało innym szczurem, jej reakcję na wspólny wybieg z Eleną i Etą. One nie chciały jej dominować. Nawet nie narzucały jej się z kontaktem - raczej czekały, aż ona przyjdzie. Tymczasem młodzież, jak tylko zobaczyła obcego szczura, od razu wskoczyła mu na głowę. Nel, Oleńka, Madara, Lela - wszystko, z wyjątkiem alfy, która nową koleżankę tylko grzecznie powitała. Co zrobiła Malina?

Nic. Dziś ostatni etap łączenia: wspólna noc. Przez cały dzień widywałam takie obrazki jak ten:


Ten duży, biały szczur otoczony maluchami i młodzieżą to właśnie Malina. 

Wnioski:
Po agresji wobec niespełna 2-miesięcznych malców, puszeniu się na widok transportera i po uzyskaniu karnego dziaba za zapach innych szczurów na rękach byłam przekonana, że mam do czynienia z samotnikiem. Ośmiu miesięcy Malik potrzebował na to, by móc stanąć z innym szczurem oko w oko, na dystans, z moją pełną gotowością do kolejnego poświęcenia ręki - z agresywnymi szczurami nie ma żartów. Masa wybiegów na terenie neutralnym, by mogła zobaczyć, że inny szczur to coś zupełnie normalnego. Miesiąc mieszkania z drugim, spokojnym szczurem. Tyle czasu zajęło mi odkrycie najbardziej prawdopodobnej przyczyny jej wcześniejszej agresji. Z tego, co ją poznałam stwierdzam, że bała się innych szczurów i dlatego chciała atakować wszystko, co było z nimi związane. W końcu atak jest najlepszą obroną. Dziewięciu miesięcy potrzeba było do przekonania się, że Malina jest i zawsze była szczurem w 100% normalnym, czyli mogącym funkcjonować w stadzie. Wcześniej po prostu nie miała na to szansy. Nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie samotność. 

Mamy happy end :) Pozostaje modlić się, bym któregoś dnia mogła napisać i razem żyły długo i szczęśliwie. 

Z Maliną oraz jej nowym, sporawym już stadem, życzymy wszystkim samotnym ogonkom podobnego zakończenia, a opiekunom - dużo cierpliwości przy łączeniach! :)