wtorek, 13 maja 2014

O hodowli i hodowli

fot. Ola Brzeska

W przerwie między częściami o stadności wpadło mi w oko w tzw. internetach coś, co według mnie zdecydowanie wymaga komentarza, bo może mniej doświadczone osoby, poszukujące dobrej hodowli, wprowadzić w błąd. Nieuczciwa konkurencja? Tak bym to nazwała chyba.
Otóż pewna pani ze stolicy (zostanę przy tej nazwie) na stronie swojej hodowli napisała „na podstawie statystyk” prowadzonych przez hodowców SHSRP, iż wśród szczurów pochodzących spod ich skrzydeł istnieje „plaga” nowotworów i wad serca. Wierzę w ideę hodowli szczurów rodowodowych, uważam, że SHSRP powinno istnieć, osobiście widzę efekty pracy jego hodowców. Co powiem na temat tej plagi? Powiem, że choroby u szczurów nie są wcale łatwe do wyeliminowania, ba! nie wiem, czy to w ogóle jest możliwe. W końcu "pracujemy" na żywych istotach, a nie autach. Nawet po latach ostrej selekcji nie da się wyhodować linii idealnie zdrowych szczurów - nie da się bowiem przeskoczyć specyfiki gatunku, a szczur jako gatunek ma niestety tendencje do pewnych nowotworów, które i tak nie są bardziej wredne dla polskich hodowców od różnych "rzetelnych", co to przewertują wszystkie uczciwie podane (publicznie!) informacje i przekażą je dalej uwalone odpowiednio błotem.

Oczywiście, szczury z SHSRP cierpią nieraz na nowotwory, czego nie ukrywało nigdy ani SHSRP, ani należący do niego hodowcy. Cierpią jak inne szczury, przy czym obserwując własne stado stwierdzam, że na ogół mniej problemów zdrowotnych mam ze szczurami rodowodowymi (z SHSRP właśnie). Rodowód nie jest gwarancją zdrowia, tylko sprawdzonej linii – oznacza to, że u przodków danego szczura nie pojawiły się choroby mogące mieć podłoże genetyczne – niektóre nowotwory, wady serca itd. Co w sytuacji, gdy u ogonka z takiej linii pojawia się np. guz? Jego właściciel, po wycięciu tegoż guza, jest proszony o wysłanie go na badania histopatologiczne, które powiedzą, co to był za nowotwór: gruczolak, mięsak itd. Na tej podstawie stwierdza się, czy problem jest groźny dla linii i podejmuje decyzję o ewentualnej kontynuacji. Jeżeli rodzaj guza może stanowić zagrożenie, jest ona od razu wyłączana z dalszego rozmnażania. Do takich guzów nie zaliczają się hormonozależne gruczolaki listwy mlecznej, które są najczęstszym szczurzym (samiczym głównie) problemem tego typu i stąd zapewne ta "plaga guzów" w SHSRP.

Pani ze stolicy krytykuje innych, ale wystarczy pobuszować po jej stronie i poczytać jej wpisy, by dostrzec rażące braki w wiedzy i konsekwencji. Jak pisałam, aby móc mądrze prowadzić linie hodowlane i wyłączać z rozrodu te zagrożone guzami mogącymi nieść się na kolejne pokolenia, konieczne są badania histopatologiczne wyciętych guzów. Tymczasem pani ze stolicy na swojej stronie internetowej napisała wyraźnie, że mówi „nie” operowaniu nowotworów, gdyż operowanie ich jest tylko męczeniem zwierzęcia. Nie chcę się nad tym wpisem jakoś specjalnie znęcać, gdyż on (podobnie jak masa innych "ciekawostek" na stronie hodowli, charakterystycznych tylko dla niej) obnaża tę „hodowczynię” wystarczająco dobrze. Zwrócę tylko uwagę na dwie sprawy:
  • Czy rzeczywiście pozostawienie szczura z guzem w spokoju jest lepsze od operacji? Mamy tu ciekawe zestawienie: operacja i +/-tydzień bólu i rekonwalescencji kontra rosnący (wolniej lub szybciej, ale na pewno) guz uciskający na narządy i utrudniający funkcjonowanie – bo kto powiedział, że jak mi szczur dostanie guza w wieku 2 lat, to pożyje jeszcze tylko 2 miesiące? We własnym stadzie miałam przypadek samicy, która zapadła na nieoperowalnego wówczas guza w wieku 2 lat i 3 miesięcy i dożyła z nim… 3 lat i 2 miesięcy! (Kiedyś na pewno ten przypadek opiszę szerzej).
  • Jakim cudem ta pani może, jak twierdzi, prowadzić zdrowe linie, skoro nie operuje swoich szczurów = nie wysyła guzów na badania histopatologiczne = nie wie, na jakie guzy zapadają jej szczury = nie wie tak naprawdę, czy linia jest bezpieczna?! No chyba, że pani się znęcać nad zwierzątkiem nie będzie, ale inni, w tym nowe domki jej maluchów, już mogą – nie wnikam, choć to pokrętna logika jak dla mnie.

Życzę wszystkim chętnym na szczury trafienia na dobrego, uczciwego hodowcę, który nie będzie Wam mydlił oczu, że szczury z jego hodowli są najzdrowsze na świecie, a sam nie będzie się uważał za boga stojącego ponad weterynarzami i innymi hodowcami. Wkrótce postaram się pomóc w wybraniu takiego. Dobry hodowca to skarb. Doświadczyłam, więc wiem :) 
Na koniec zapraszam do zapoznania się z artykułem p. Żanety Lewandowskiej, właśnie na temat sensu pracy hodowlanej. Krótko, zgrabnie i mądrze.

czwartek, 1 maja 2014

O stadności, cz. I


Nie minęło kilka dni od ostatniego wpisu, a Maogonków, niestety, znów jest mniej.
W niedzielę znalazłam w klatce martwą Elenę, zupełnie niespodziewanie – jeszcze kilka godzin wcześniej brykała sobie po balkonach wokół klatki, a po jej zamknięciu czujnie, jak to ona, warowała przy bramce. Sekcja wykazała zator w jednej z tętnic płucnych. „Osierociła” swoją siostrę, Cika. Ja zaś stanęłam przed problemem, w jaki sposób mądrze rozwiązać kwestię tej samotności, bo szczur samotny szczęśliwy nie jest.

A ja kupiłam jednego szczura i mieszka sam, i jest szczęśliwy. Obiło się gdzieś o uszy? Przemknął przed oczami podobny wpis na forum? No właśnie.

Z samotnością szczurzą jest ten problem, że choć doświadczeni szczurarze zawsze stanowczo akcentują fakt, że szczury to albo w liczbie mnogiej, albo wcale, wiele osób wciąż bagatelizuje problem samotności. Przecież od tego się nie umiera, a ogon jedzenie, picie i klatkę ma. Niby prawda. Czemu jednak posiadacz samotnego ogonka na ogół nie może liczyć w środowisku miłośników tych zwierząt na zrozumienie i dlaczego ani hodowca, ani DT nie wyda nikomu swojego podopiecznego do adopcji wiedząc, że zwierzak mógłby mieszkać sam? Spróbujmy na chwilę zapomnieć o tym, co tam sobie gadają nicki na forach, a spójrzmy na szczura jego oczami.

Wyobraź sobie wieś, w której nie mieszka absolutnie nikt oprócz Ciebie. Twój dom stoi sobie z boczku. Kiedyś mieszkałeś z rodziną w mieście, może miałeś też przyjaciół, ale z jakiegoś nieznanego Ci powodu wylądowałeś tutaj. Nie wiesz, co to książki, Internet, telefon, telewizja. Jesteś tu sam jak palec, nie masz możliwości pojechania dokądkolwiek i spotkania się z jakimikolwiek ludźmi, do Ciebie też nikt nie przyjeżdża ani nie pisze, bo nikt nie zna Twojego adresu. Jedynym Twoim towarzyszem jest kot, lecz jak to on – czasem przyjdzie i da się pogłaskać, a potem zajmuje się swoimi sprawami, nie umie Cię też przytulić. Jak do niego mówisz, on albo tego nie rozumie, albo ma to gdzieś. Tak mijają tygodnie, miesiące, wreszcie całe lata. Co czujesz? Czy jesteś szczęśliwy?
Jednak nie, jak uświadomisz sobie, że miałbyś tak żyć choćby 5 lat? Ale przecież jedzenie, picie i dom byś miał. No normalnie, kot robi zakupy, kot przynosi, da się pogłaskać i leci dalej. Ciągle nie bardzo?

Czy rozumiesz już? Dokładnie tak czuje się samotny szczur. Podobnie jak Ty, ma potrzebę bliskości ze swoim gatunkiem – musi sobie pogadać na ultradźwiękach, powygłupiać się z kimś, chciałby, aby ten, do kogo się przytula, czasem go wyiskał. Zrobisz to? Fakt, iskanie jest możliwe, próbowałam palcami – Malinie pasowało, ale np. Elena wyraźnie dała mi do zrozumienia, że bycie szczurem mi nie wychodzi.

Dla niego w najlepszym razie jesteś mniej więcej tym, czym dla Ciebie jest Twój pies. Będziesz spędzał razem z nim 24 godziny na dobę, będziecie biegać, przeciągać razem linę, bawić się piłką. Tylko browara razem nie obalicie bez szkody dla psa ani nie pójdziecie na imprezę do klubu, bo od tego są inni ludzie. Szczur podobnie. Będzie Cię uwielbiał, lizał, dreptał za Tobą. Chciałby jednak mieć obok kogoś, kto będzie go rozumiał - drugiego szczura.
Ty szczurem nie jesteś, choćbyś nie wiem, jak się starał. 


Spójrz na tego ogonka.


Teraz spójrz na niego w towarzystwie innego:

Jest różnica, prawda? :)


Życzę Wam i Waszym ogonkom spokojnej, udanej majówki. Koniecznie w towarzystwie :)

Za "fioletowe zdjęcia" serdecznie dziękujemy Oli Brzeskiej - olus_165.